czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział II

 - Otóż, Louello - zacząłem nie ukrywając tego, iż rozbawiło mnie to imię
 - Nie mów do mnie Louello. Tak naprawdę jestem Nicola, Flynn mnie po prostu porównuje do pewnej Louelli.
 - Okey - dziwne imię, pomyślałem. Oczywiście chodzi mi o Louellę.
 - A niby Alastair to normalne imię? - prychnęła. Skąd ona wiedziała, że pomyślałem... A, no tak. Ona czyta w myślach. Nie dobrze.
 - Owszem. - Odpowiedziałem pewny siebie - Chyba... - i odwaga zniknęła. - Trudno. I tak wszyscy mówią mi Hector. To imię jest lepsze niż Alastair czy Dominic, bo jest moje. Pierwsze mam po dziadku, a drugie po ojcu. Trzecie dopiero jest moje. Z resztą po co ja ci to opowiadam?
 - I tak bym się dowiedziała - wzruszyła ramionami. - A tak właściwie, Hectorze - wyraźnie podkreśliła to imię - będziesz dużo razy to powtarzał, więc i tak bym się dowiedziała.
 - Dlaczego tak twierdzisz?
 - Ponieważ wszyscy cię tu znają jako Alastaira - przewróciła oczami.
 - Jak znają, jak ja tu jestem pierwszy raz i nawet nie mam dokładnie pojęcia co to za miejsce! - oburzyłem się.
 - Nie poznajesz? To Arkadia. Jedyna na tym kontynencie szkoła dla osób obdarzonych Darem.
 - Y, nie. Wiesz, jeszcze przed chwilą nie wiedziałem, że jestem jedyną osobą widzącą ludzką aurę i wyczuwającą zapachy nastrojów, więc owszem, nie poznaję tego miejsca.
 - Widać Wisior Snów skutecznie odebrał ci pamięć...
 - Że co proszę? - zapytałem zdezorientowany. Jaki wisior? O czym ona mówi?
 - Ja... Nie mogę o tym mówić... - plątał jej się język - z resztą jesteśmy na miejscu - Nicola otworzyła drewniane, białe drzwi. Weszliśmy do dużej sali. Przy ścianie na jej końcu stała meblościanka, a resztę sali wypełniali siedzący na krzesłach ustawionych w kółko uczniowie. Gdy tylko nas zauważyli nie tylko byli zaskoczeni, ale zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego i wyskakiwać w naszym kierunku.
 - Alastair! - ktoś zawołał cieniutkim głosem i od razu wyskoczyła przede mną drobna dziewczyna o blond lokach sięgających do ramion ubrana w ten sam mundurek co Nicola i miała kujonki przysłaniające jej wesołe, zielone oczy. - Myślałam, że więcej cię nie zobaczę! - energicznie potrząsała moją dłonią w geście przywitania, wiec uśmiechnąłem się niepewnie i zobaczyłem, jak znika kolor jej oczu, a pozostają same białka. Przeraziłem się, a ona zaczęła mówić jakby w transie. Wszyscy momentalnie umilkli, aby jej wysłuchać. - Nie ufaj mu! - krzyknęła - On chce cie wykorzystać. Uważaj! Są dwie strony medalu. Nie zawsze dobro oznacza nieśmiertelność a zło zapomnienie. Wybierz mądrze. To twoja ostatnia szansa, synu Marion i uciekaj. Nigdy nie wracaj. Nigdy mu nie ufaj! - i znów dziewczyna miała szare oczy oraz potrząsała moją ręką - Jestem Samantha, ale mów mi Sam.
 - Alastair, ale mówi mi Hector.
 - Dlaczego? - zdziwiła się.
 - Alastair to imię po dziadku a Hector jest moje własne.
 - Jesteś dziwny. Zawsze nosiłeś z dumą to imię - spojrzała na mnie badawczo i złapała się z przerażeniem za głowę. - A więc to prawda! Ty naprawdę... - nie dokończyła. Wszyscy dookoła niej zasłonili jej usta dłońmi, a Nicole odchrząknęła chcąc zwrócić na siebie uwagę.
 - Sam, miałaś przed chwilą wizję - rzekła.
 - Tak? - zdziwiła się - Ojej, zazwyczaj wiem...
 - Owszem. Pamiętasz coś z niej? - zapytała Nicola z naciskiem. Niska blondynka się skupiła.
 - Nie - wydukała w końcu. Wysoka blondynka przeklęła i nastała niezręczna cisza, którą przerwałem pytaniem:
 - Czemu nie pozwoliliście jej mówić? - nikt nie miał zamiaru mi odpowiedzieć, oprócz kobiety, która jako jedyna siedziała w kręgu. Ubrana w elegancką czarną sukienkę koktajlową i w długich czerwonych włosach podeszła do mnie z wyjaśnieniami.
 - Bo nie mogła. Nikt nie może ci o tym powiedzieć. - Praktycznie nic to nie wyjaśniło. Kobieta podała mi dłoń - Janice Armageddon. Szkolny psycholog - przedstawiła się. - Będę wszystkich tu zebranych, oraz innych uczniów pilnowała, abyś wiedział tylko to, co masz wiedzieć. - Rzekła surowo - A teraz proszę, abyśmy wszyscy zasiedli w kręgu - nagle z wrednej, nieznoszącej sprzeciwu pedagog zrobiła się milutką przedszkolanką.
Wszyscy posłusznie usiedli w kole. Ja niestety na samym szczycie naprzeciw Janice.
 - Każdy teraz się przedstawi i opowie jaki ma dar.
 - Jestem Eloise Favre. Umiem siłą umysły kontrolować przedmioty. Głównie unosić je w powietrzu - powiedziała czarnowłosa dziewczyna i uniosła delikatnie ręce, a wszystko (łącznie ze mną), co znajdowało się w tym pomieszczeniu uniosło się. Ale tylko na chwilę. Jeszcze nie zdążyłem panikować, wiec zachowałem swą męskość.
 - A ja jestem Samantha Sam Meset - powiedziała znana mi już blondynka w okularach. - Poprzez kontakt cielesny z inną osobą przewidują jej przyszłość. Zazwyczaj mam pełen obraz zdarzeń - posmutniała. - Przepraszam.
Wszyscy na chwilę umilkli.Ciszę przerwał dopiero czarnowłosy chłopak po drugiej stronie okręgu:
 - Jeffrey Keith. Moim Darem jest... - Nawet nie zauważyłem kiedy przestałem słuchać. Po prostu zastanawiałem się, co to za miejsce. Dalej nie rozumiałem. Wyglądało to jak szkoła, ale ci wszyscy ludzie byli tacy... Dziwni, a zarazem znajomi...
 - Alastair - szeptała moje imię z taką namiętnością, że przymknąłem oczy wdychając cudowny aromat jej zakochania. Naraz jednak to uczucie zastąpił silny odór zgnilizny. Zgorzknienie ze złością i zawiścią. Okropne połączenie. 
Coś trzymałem w rękach. To było złote, okrągłe... Wyglądało jak medal.
 - Alastair! Uważaj! - zawołał delikatny kobiecy głos. To była ta sama osoba, od której czułem zakochanie. Spojrzałem na nią, lecz jej nie widziałem. Jedynie mgłę otoczoną szarą aurą. Zwątpienie, strach... 
 - Włóż go. Wiem, że tego chcesz - ten głos też znałem, ale mnie drażnił. Był okropny, władczy, pewien siebie i należał do kogoś, komu nie ufałem, ale nie wiem kto to był. Chyba Janice. Namawiała mnie do czegoś, ale byłem pewien, iż nie powinienem tego robić. Ale okropnie chciałem.
 - Nie, proszę! Nie rób tego - łkała dziewczyna. Tak bardzo chciałem się jej posłuchać, ale nie mogłem ja... Ja... Włożyłem ten medal...
 - Hector! Hector, słyszysz?! Do jasnej anielki obudź żeś się! - Janice była naprawdę bliska szaleństwa. Ocknąłem się i rozejrzałem po sali. Nicola gdzieś zniknęła. - Chodź ze mną - powiedziała kobieta i wyprowadziła mnie z sali - Zapewne nie słuchałeś jak każdy się przedstawiał, więc nie wiesz kim jestem?
- Jakąś psycholog. - Odpowiedziałem.
 - To moja praca, a z gatunku jestem wampirem - rzekła ze stoickim spokojem.
 - Co?! - Pisnąłem jak mała dziewczynka, ale naraz odchrząknąłem i poważnie powiedziałem: - Słucham?
 - Spokojnie, nie takim wampirem o jakich krążą pogłoski. Na obecną chwilę musisz wiedzieć, że moje serce nie bije, a więc nie produkuje krwi. Ale tylko w świetle słońca. W ciemności wytwarzam jej kilka litrów więcej niż ludzie i ona wypełnia mi wszystko, ale nic nie uszkadza. Dlatego nie jem i nie piję, przez co się nie wypróżniam. A historyjka o piciu krwi wzięła się stąd, że jeden obdarzony Wampirzym Darem wyszedł na słońce i ze względu na zatrzymanie produkcji krwi ugryzł kogoś i ssał jego krew. Ale oczywiście nic mu to nie dało, prócz zniesławienia wszystkich o takim Darze - westchnęła i otworzyła potężne, dębowe, ciemne drzwi. Weszliśmy do jakiegoś gabinetu. Zamknęła drzwi na zasuwę, kiedy już wszedłem. - Rozgość się - rzekła siadając za biurkiem. Panowały tu egipskie ciemności, choć raczej powinienem to określić do grobowych, ale to nie istotne. Jednakowoż psycholog najwyraźniej nie miała zamiaru włączyć oświetlenia, którego najpewniej nawet tu nie było. - Usiądź - nakazała uprzejmie. Chciałem to zrobić, ale nigdzie nie widziałem krzesła. Uderzyłem kolanem o jakiś mebel, potem o coś małym palcem od stopy, aż w końcu znalazłem wielki skórzany fotel. Przynajmniej tak mi się wydawało.
 - Dlaczego miałem tu przyjść?
 - Musisz się dowiedzieć, kim jesteś - odpowiedziała Janice.
 - Ale mówiłaś, że nikt mi tego nie może powiedzieć.
 - Uczniowie owszem, bo nie wiedzą ile mogą ci przekazać. Ja to co innego. A teraz słuchaj uważnie, bo dwa razy nie będę powtarzać.


~
Cześć ;)
Przepraszam, że tak późno dałam II część, ale lekcje same się nie zrobią, a trzeba mieć czas by to napisać, chęci i pomysł, a w dodatku ja nigdy nie byłam systematyczna. Ale pisać będę. Tym razem na serio chcę skończyć jakąś 'powieść i liczę, iż to będzie ta.
Dzięki

Trzymka ;)   

  

sobota, 15 listopada 2014

Rozdział I

Poruszałem się jak cicho ciemni; po cichu i po ciemku. Rozejrzałem się. Nikogo w zasięgu wzroku. Wyszukuje w ciemności białe, ciężkie drzwi. Ciągnę i widzę światło. Rozglądam się i wyciągam słoiczek Nutelli.
 - Nareszcie sami - usłyszałem żeński głos.
 - Nutello! Przemówiłaś?!
 - Wiem, że jestem słodka, ale nikt mnie jeszcze nie porównywał do Nutelli.
 - Co? - uniosłem głowę i ujrzałem blondynkę ubraną w czarny, obcisły kombinezon. - Kim ty jesteś?
 - To nie istotne. Ważne kim t y jesteś? - odpowiedziała podchodząc bliżej. Nie oderwała ode mnie wzroku.
 - A kto pyta? - chciałem sprytem zmusić ją do przedstawienia się, ale niestety mi to nie wyszło, bo przycisnęła mnie do lodówki.
 - Słuchaj cwaniaczku, to ja tu jestem od zadawania pytań, jasne?! - warknęła.
Teraz, kiedy była tak blisko mogłem jej się dokładniej przyjrzeć. Miała błękitne oczy, zadziorny nosek, delikatne piegi na policzkach. Była naprawdę ładna i urocza. Wrogość, którą okazywała ani trochę do niej nie pasowała, tak samo jak ten czarny kombinezon. Choć leżał na niej idealnie to nie pasował do jej twarzy. 
 - Nic ci nie powiem, dopóki nie dowiem się kim jesteś. - Wycedziłem próbując uwolnić się z jej uścisku. Silna była, diablica.
 - Nie musisz mi nic mówić. Jesteś Alastair Dominic Hector Royr. Syn Inez Lowell Royr i Rogera Dominica Royr. Masz siostrę London Elizabeth. Twój najlepszy przyjaciel to Luckas Sywell, a drugi Horacy Conor Ereb. Twoi rodzice mają manię czystości i uwielbiają, gdy ktoś ma kilka imion, ponieważ uważają, iż do każdego imienia jest przypisana określona cecha, więc im więcej imion tym bardziej rozwinięty jest człowiek.Skrycie pragną, aby ich synową była Daphne Eleonora Marks. Nie lubisz swojej młodszej siostry, choć jesteś dla niej autorytetem i dając jej przykład nienawiści dziwisz się, iż jest taka jaka jest. Nie należysz do żadnej drużyny sportowej, choć często ćwiczysz i lubisz sport. Skrycie podkochujesz się w Carol Candy, choć ona ma cię gdzieś, gdyż ma innego. Wystarczy? Bo mogę mówić całą noc.
 - Nie rozumiem - stwierdziłem. - Po co pytasz mnie kim jesteś, skoro sama doskonale o tym wiesz?
 - Bo chcę się przekonać, czy ty wiesz kim jesteś.
 -Ty siebie słyszysz? Hello, to nie ja szpieguję jakiegoś gościa, by go nękać w nocy, aby pytać czy wie kim jest. Co ty sobie myślisz?!
 - Wiesz co sobie myślę? Jesteś wampirem. - powiedziała z taką powagą, że jeszcze chwila a dałbym się nabrać, ale wybuchnąłem śmiechem. Dopiero, gdy zobaczyłem, że dziewczyna dalej zachowuje całkowitą powagę spojrzałem na nią krzywo.
 - Co ty bierzesz? - zapytałem.
 - Ciebie.
 - Okey to zmień dilera... Moment... Co?! - zdziwiłem się.
 - Normalnie. Zabieram cię. Chyba, że wolisz określenie porywam. - Wzruszyła ramionami - Tak czy owak mam za zadanie dowieźć cię do centrali. A co dalej z tobą będzie... To zależy.
 - Od czego? - zapytałem. Lepiej gdybym się teraz dowiedział jak najwięcej. W razie, gdyby udało mi się uciec, mógłbym wszystko później przekazać policji.
 - Od tego ja będziesz się zachowywał. A teraz idziemy.
 - A jeżeli odmówię?
 - Uwierz, wolisz nie wiedzieć co wtedy z tobą zrobię.
 - Psychopatka - prychnąłem.
 - Dziękuję - uśmiechnęła się i przez to, że mnie szarpała nie miałem wyboru i zostałem wyciągnięty z domu.
Weszliśmy do wielkiej czarnej Kii. Dziewczyna usiadła z przodu na miejscu kierowcy, a ja za nią.
 - Będziesz żądać za mnie okupu, czy coś? - zapytałem. -  Wiesz jestem sporo wart i pewnie ustawi się masa chętnych, którzy bardzo chcieliby mnie kupić, więc ubiłabyś niezły interes. - stwierdziłem.
 - Uwierz, gdyby to ode mnie zależało nie porwałabym kogoś tak beznadziejnego jak ty. - Odpowiedziała prowadząc samochód.
 - Wypraszam sobie! Ja mam wyśmienite nadzienie! - skrzyżowałem ręce na piersi. Psychopatka w ogóle się nie uśmiechnęła.
 - Wypełniam tylko rozkazy. - Powiedziała po chwili.
 - Kogo? - zapytałem od razu.
 - Sam się dowiesz.
Chwila ciszy.
 - Ej, ja na serio jestem wampirem? - zapytałem z pewną nieśmiałością.
 - Nie. Chociaż wampiry jako tako istnieją. Ale nie są to krwiopijce istoty tylko ludzie umiejący zmieniać się w zwierzęta i lubiący surowe mięso. Ludzie tylko podkoloryzowali ich historię dla własnych korzyści marketingowych. Te powieści świetnie się sprzedawały i sprzedają do dziś. - Odparła obojętnym tonem.
 - Ok.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem. Po prostu przez gwałtowne hamowanie się obudziłem.
 - Jesteśmy na miejscu, Śpiąca Królewno. - Powiedziała dziewczyna otwierając mi drzwi. Kiedy zdążyła wyjść z samochodu? - No, wyłaź!
 - Już, już - przeciągnąłem się, ziewnąłem i wyszedłem z auta. - Gdzie my... - ...jesteśmy. Chciałem powiedzieć, ale porywaczka zasłoniła mi oczy.

***

 - O, wreszcie jesteś Alastairze Dominicu Hectorze Royr! - Dobiegł do mnie ciepły, męski głos. - Ale co to? Louello, czy byłabyś tak miła i odsłoniłabyś naszemu gości oczęta? - A więc miała na imię Louella! No to wreszcie coś o niej wiem! Odsłoniła mi oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. To był czysty gabinet w kolorze wanilii. Siedziałem na składanym białym krześle a przede mną, za masywnym, eleganckim biurkiem siedział mężczyzna, który wyglądał na osobę życzliwą. Możliwe, że był nauczycielem, bo miał uśmiech od ucha do ucha, miły głos i włosy siwiejące od nadmiaru stresu. - Mogłabyś nas zostawić? - zwrócił się do Louelli, a ta bez słowa opuściła gabinet zostawiając mnie sam na sam z tym mężczyzną. - Niech cię nie zwiedzie to, iż nazywam ją Louellą, ona ma inaczej na imię. To długa historia, z resztą nie po to cię tu sprowadziłem.
 - W sumie nie pan mnie tu sprowadził - odezwałem się.
 - Alastairze, zostałeś tu sprowadzony na moje żądanie, czy to stwierdzenie ci odpowiada? - zapytał. Nie był zły, raczej zadowolony, jak gdyby celowo to powiedział chcąc sprawdzić, czy uda mi się samemu odnaleźć błąd i go poprawić. Pokiwałem głową w odpowiedzi i mężczyzna kontynuował. - Nazywam się Finley Atkinson III. Jestem Wybrany tak jak ty. - Mężczyzna wstał i odwrócił się do okna. - Pewnie zastanawiasz się o co chodzi. Otóż Wybrani to ludzi obdarzeni niezwykłym darem i z tego względu rządzący państwem, z którego pochodzą. Oczywiście zwykli obywatele nie mają pojęcia o naszym istnieniu. To by zakłóciło równowagę. Wiem, że masz całą masę pytań, drogi Alastairze, ale na razie musisz wiedzieć tylko tyle. - spojrzał mi w oczy - Na razie jednak musimy ustalić jaki jest twój dar.
 - Nie rozumiem...
 - No jaki ty masz dar. My co prawda wiemy, ale najważniejsze abyś t y to wiedział - odparł. Spojrzałem na niego krzywo - Może ułatwi ci zadanie fakt, iż Louella czyta w myślach, a ja widzę przyszłość. - Jego podpowiedź doprowadziła mnie do jeszcze większego zdziwienia. Co on mówił?! Chyba ziścił się sen rodziców i trafiłem do wariatkowa, a teraz chcą wymusić na mnie zeznania, jakie to mam niby umiejętności, żeby tylko mnie tu zamknąć. O nie! Ja się tak łatwo nie dam!
 - Nie mam żadnego daru, czy jak to zwiecie, jestem zwykłym siedemnastoletnim chłopakiem i nie lubię jak ktoś zwraca się do mnie pełnymi trzema imionami. Przykro mi, panie Finley, ale nie sprostam pańskim oczekiwaniom i proponowałbym odwiezienie mnie do domu. Ale wystarczy dać mapę, a sam trafię. - uśmiechnąłem się uprzejmie. Chciałem, żeby uważali mnie za jak najbardziej zdrowego, ale chyba moja wypowiedź nie zrobiła wrażenia na panie Atkinsonie III. Niedobrze.
 - Jakiego koloru mam aurę?
 - Słucham? - Zapytałem zdezorientowany.
 - Odpowiedz. Jaki kolor mnie otacza i co czujesz.
 - Ja... - zająknąłem się.
 - Odpowiedz - nalegał uprzejmym tonem. Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem bezpośrednio na mężczyznę. Otaczała go zielonozłota aura, a do mojego nosa dochodził zapach radości z nutą zniecierpliwienia. Powiedziałem mu o tym z niechęcią. A niech mnie zamkną w tym psychiatryku, przynajmniej nie napiszę jutro sprawdzianu z matmy.
 - Właśnie potwierdziłeś naszą teorię dotyczącą twojego daru. Widzisz i czujesz ludzki nastrój. Interesujące.
 - Zamkniecie mnie w psychiatryku, czy co? - zapytałem niby to od niechcenia.
 - Nie. - roześmiał się pan Finley - Ale nauczymy cię wykorzystywać swój dar. Louello! - na jego zawołanie dziewczyna, która mnie porwała natychmiast zjawiła się w gabinecie. Aczkolwiek zapewne nie podsłuchiwała, ponieważ zdążyła zmienić ubranie. Teraz była w bordowo-brązowym mundurku składającym się z białej koszuli, bordowej spódnicy i krawacie, brązowych butach i żakiecie. Blond włosy spięła w koński ogon i pomalowała rzęsy czarnym tuszem. Aż chciało mi się zagwizdać.
 - Nawet nie próbuj - spojrzała na mnie gniewnie. No tak, ponoć potrafi czytać w myślach. Trzeba się mieć na baczności.
 - Proszę, zaprowadź naszego gościa do jego kwatery - powiedział pan Finley jak gdyby nie zauważył wrogości blondynki.
 - Oczywiście - skinęła głową, a na odchodnym mężczyzna powiedział:
 - Uważaj, dokąd zmierzasz Alastairze. Uważaj dokąd zmierzasz - powiedział to z takim namaszczeniem, jakby to były jego ostatnie słowa skierowane do mnie w całym jego życiu.
Albo ostrzeżenie, abym nie wpadł na ścianę?
Bo uderzyłem w ścianę.    

~

To pierwszy rozdział mojej amatorskiej poezji. Liczę na jakąkolwiek krytykę, aby tylko móc sie poprawić :)
Mam także nadzieję, że się Wam spodobał ten początek. Liczę na obserwacje, komentarze i... żeby ktoś to po prostu czytał.
Dziękuję.