sobota, 15 listopada 2014

Rozdział I

Poruszałem się jak cicho ciemni; po cichu i po ciemku. Rozejrzałem się. Nikogo w zasięgu wzroku. Wyszukuje w ciemności białe, ciężkie drzwi. Ciągnę i widzę światło. Rozglądam się i wyciągam słoiczek Nutelli.
 - Nareszcie sami - usłyszałem żeński głos.
 - Nutello! Przemówiłaś?!
 - Wiem, że jestem słodka, ale nikt mnie jeszcze nie porównywał do Nutelli.
 - Co? - uniosłem głowę i ujrzałem blondynkę ubraną w czarny, obcisły kombinezon. - Kim ty jesteś?
 - To nie istotne. Ważne kim t y jesteś? - odpowiedziała podchodząc bliżej. Nie oderwała ode mnie wzroku.
 - A kto pyta? - chciałem sprytem zmusić ją do przedstawienia się, ale niestety mi to nie wyszło, bo przycisnęła mnie do lodówki.
 - Słuchaj cwaniaczku, to ja tu jestem od zadawania pytań, jasne?! - warknęła.
Teraz, kiedy była tak blisko mogłem jej się dokładniej przyjrzeć. Miała błękitne oczy, zadziorny nosek, delikatne piegi na policzkach. Była naprawdę ładna i urocza. Wrogość, którą okazywała ani trochę do niej nie pasowała, tak samo jak ten czarny kombinezon. Choć leżał na niej idealnie to nie pasował do jej twarzy. 
 - Nic ci nie powiem, dopóki nie dowiem się kim jesteś. - Wycedziłem próbując uwolnić się z jej uścisku. Silna była, diablica.
 - Nie musisz mi nic mówić. Jesteś Alastair Dominic Hector Royr. Syn Inez Lowell Royr i Rogera Dominica Royr. Masz siostrę London Elizabeth. Twój najlepszy przyjaciel to Luckas Sywell, a drugi Horacy Conor Ereb. Twoi rodzice mają manię czystości i uwielbiają, gdy ktoś ma kilka imion, ponieważ uważają, iż do każdego imienia jest przypisana określona cecha, więc im więcej imion tym bardziej rozwinięty jest człowiek.Skrycie pragną, aby ich synową była Daphne Eleonora Marks. Nie lubisz swojej młodszej siostry, choć jesteś dla niej autorytetem i dając jej przykład nienawiści dziwisz się, iż jest taka jaka jest. Nie należysz do żadnej drużyny sportowej, choć często ćwiczysz i lubisz sport. Skrycie podkochujesz się w Carol Candy, choć ona ma cię gdzieś, gdyż ma innego. Wystarczy? Bo mogę mówić całą noc.
 - Nie rozumiem - stwierdziłem. - Po co pytasz mnie kim jesteś, skoro sama doskonale o tym wiesz?
 - Bo chcę się przekonać, czy ty wiesz kim jesteś.
 -Ty siebie słyszysz? Hello, to nie ja szpieguję jakiegoś gościa, by go nękać w nocy, aby pytać czy wie kim jest. Co ty sobie myślisz?!
 - Wiesz co sobie myślę? Jesteś wampirem. - powiedziała z taką powagą, że jeszcze chwila a dałbym się nabrać, ale wybuchnąłem śmiechem. Dopiero, gdy zobaczyłem, że dziewczyna dalej zachowuje całkowitą powagę spojrzałem na nią krzywo.
 - Co ty bierzesz? - zapytałem.
 - Ciebie.
 - Okey to zmień dilera... Moment... Co?! - zdziwiłem się.
 - Normalnie. Zabieram cię. Chyba, że wolisz określenie porywam. - Wzruszyła ramionami - Tak czy owak mam za zadanie dowieźć cię do centrali. A co dalej z tobą będzie... To zależy.
 - Od czego? - zapytałem. Lepiej gdybym się teraz dowiedział jak najwięcej. W razie, gdyby udało mi się uciec, mógłbym wszystko później przekazać policji.
 - Od tego ja będziesz się zachowywał. A teraz idziemy.
 - A jeżeli odmówię?
 - Uwierz, wolisz nie wiedzieć co wtedy z tobą zrobię.
 - Psychopatka - prychnąłem.
 - Dziękuję - uśmiechnęła się i przez to, że mnie szarpała nie miałem wyboru i zostałem wyciągnięty z domu.
Weszliśmy do wielkiej czarnej Kii. Dziewczyna usiadła z przodu na miejscu kierowcy, a ja za nią.
 - Będziesz żądać za mnie okupu, czy coś? - zapytałem. -  Wiesz jestem sporo wart i pewnie ustawi się masa chętnych, którzy bardzo chcieliby mnie kupić, więc ubiłabyś niezły interes. - stwierdziłem.
 - Uwierz, gdyby to ode mnie zależało nie porwałabym kogoś tak beznadziejnego jak ty. - Odpowiedziała prowadząc samochód.
 - Wypraszam sobie! Ja mam wyśmienite nadzienie! - skrzyżowałem ręce na piersi. Psychopatka w ogóle się nie uśmiechnęła.
 - Wypełniam tylko rozkazy. - Powiedziała po chwili.
 - Kogo? - zapytałem od razu.
 - Sam się dowiesz.
Chwila ciszy.
 - Ej, ja na serio jestem wampirem? - zapytałem z pewną nieśmiałością.
 - Nie. Chociaż wampiry jako tako istnieją. Ale nie są to krwiopijce istoty tylko ludzie umiejący zmieniać się w zwierzęta i lubiący surowe mięso. Ludzie tylko podkoloryzowali ich historię dla własnych korzyści marketingowych. Te powieści świetnie się sprzedawały i sprzedają do dziś. - Odparła obojętnym tonem.
 - Ok.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem. Po prostu przez gwałtowne hamowanie się obudziłem.
 - Jesteśmy na miejscu, Śpiąca Królewno. - Powiedziała dziewczyna otwierając mi drzwi. Kiedy zdążyła wyjść z samochodu? - No, wyłaź!
 - Już, już - przeciągnąłem się, ziewnąłem i wyszedłem z auta. - Gdzie my... - ...jesteśmy. Chciałem powiedzieć, ale porywaczka zasłoniła mi oczy.

***

 - O, wreszcie jesteś Alastairze Dominicu Hectorze Royr! - Dobiegł do mnie ciepły, męski głos. - Ale co to? Louello, czy byłabyś tak miła i odsłoniłabyś naszemu gości oczęta? - A więc miała na imię Louella! No to wreszcie coś o niej wiem! Odsłoniła mi oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. To był czysty gabinet w kolorze wanilii. Siedziałem na składanym białym krześle a przede mną, za masywnym, eleganckim biurkiem siedział mężczyzna, który wyglądał na osobę życzliwą. Możliwe, że był nauczycielem, bo miał uśmiech od ucha do ucha, miły głos i włosy siwiejące od nadmiaru stresu. - Mogłabyś nas zostawić? - zwrócił się do Louelli, a ta bez słowa opuściła gabinet zostawiając mnie sam na sam z tym mężczyzną. - Niech cię nie zwiedzie to, iż nazywam ją Louellą, ona ma inaczej na imię. To długa historia, z resztą nie po to cię tu sprowadziłem.
 - W sumie nie pan mnie tu sprowadził - odezwałem się.
 - Alastairze, zostałeś tu sprowadzony na moje żądanie, czy to stwierdzenie ci odpowiada? - zapytał. Nie był zły, raczej zadowolony, jak gdyby celowo to powiedział chcąc sprawdzić, czy uda mi się samemu odnaleźć błąd i go poprawić. Pokiwałem głową w odpowiedzi i mężczyzna kontynuował. - Nazywam się Finley Atkinson III. Jestem Wybrany tak jak ty. - Mężczyzna wstał i odwrócił się do okna. - Pewnie zastanawiasz się o co chodzi. Otóż Wybrani to ludzi obdarzeni niezwykłym darem i z tego względu rządzący państwem, z którego pochodzą. Oczywiście zwykli obywatele nie mają pojęcia o naszym istnieniu. To by zakłóciło równowagę. Wiem, że masz całą masę pytań, drogi Alastairze, ale na razie musisz wiedzieć tylko tyle. - spojrzał mi w oczy - Na razie jednak musimy ustalić jaki jest twój dar.
 - Nie rozumiem...
 - No jaki ty masz dar. My co prawda wiemy, ale najważniejsze abyś t y to wiedział - odparł. Spojrzałem na niego krzywo - Może ułatwi ci zadanie fakt, iż Louella czyta w myślach, a ja widzę przyszłość. - Jego podpowiedź doprowadziła mnie do jeszcze większego zdziwienia. Co on mówił?! Chyba ziścił się sen rodziców i trafiłem do wariatkowa, a teraz chcą wymusić na mnie zeznania, jakie to mam niby umiejętności, żeby tylko mnie tu zamknąć. O nie! Ja się tak łatwo nie dam!
 - Nie mam żadnego daru, czy jak to zwiecie, jestem zwykłym siedemnastoletnim chłopakiem i nie lubię jak ktoś zwraca się do mnie pełnymi trzema imionami. Przykro mi, panie Finley, ale nie sprostam pańskim oczekiwaniom i proponowałbym odwiezienie mnie do domu. Ale wystarczy dać mapę, a sam trafię. - uśmiechnąłem się uprzejmie. Chciałem, żeby uważali mnie za jak najbardziej zdrowego, ale chyba moja wypowiedź nie zrobiła wrażenia na panie Atkinsonie III. Niedobrze.
 - Jakiego koloru mam aurę?
 - Słucham? - Zapytałem zdezorientowany.
 - Odpowiedz. Jaki kolor mnie otacza i co czujesz.
 - Ja... - zająknąłem się.
 - Odpowiedz - nalegał uprzejmym tonem. Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem bezpośrednio na mężczyznę. Otaczała go zielonozłota aura, a do mojego nosa dochodził zapach radości z nutą zniecierpliwienia. Powiedziałem mu o tym z niechęcią. A niech mnie zamkną w tym psychiatryku, przynajmniej nie napiszę jutro sprawdzianu z matmy.
 - Właśnie potwierdziłeś naszą teorię dotyczącą twojego daru. Widzisz i czujesz ludzki nastrój. Interesujące.
 - Zamkniecie mnie w psychiatryku, czy co? - zapytałem niby to od niechcenia.
 - Nie. - roześmiał się pan Finley - Ale nauczymy cię wykorzystywać swój dar. Louello! - na jego zawołanie dziewczyna, która mnie porwała natychmiast zjawiła się w gabinecie. Aczkolwiek zapewne nie podsłuchiwała, ponieważ zdążyła zmienić ubranie. Teraz była w bordowo-brązowym mundurku składającym się z białej koszuli, bordowej spódnicy i krawacie, brązowych butach i żakiecie. Blond włosy spięła w koński ogon i pomalowała rzęsy czarnym tuszem. Aż chciało mi się zagwizdać.
 - Nawet nie próbuj - spojrzała na mnie gniewnie. No tak, ponoć potrafi czytać w myślach. Trzeba się mieć na baczności.
 - Proszę, zaprowadź naszego gościa do jego kwatery - powiedział pan Finley jak gdyby nie zauważył wrogości blondynki.
 - Oczywiście - skinęła głową, a na odchodnym mężczyzna powiedział:
 - Uważaj, dokąd zmierzasz Alastairze. Uważaj dokąd zmierzasz - powiedział to z takim namaszczeniem, jakby to były jego ostatnie słowa skierowane do mnie w całym jego życiu.
Albo ostrzeżenie, abym nie wpadł na ścianę?
Bo uderzyłem w ścianę.    

~

To pierwszy rozdział mojej amatorskiej poezji. Liczę na jakąkolwiek krytykę, aby tylko móc sie poprawić :)
Mam także nadzieję, że się Wam spodobał ten początek. Liczę na obserwacje, komentarze i... żeby ktoś to po prostu czytał.
Dziękuję. 
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz